Ogromny sukces szybko zamienił się jednak w prawdziwy dramat. Podczas zejścia, na przełęczy Lho La, rozegrała największa tragedia w dziejach polskiego himalaizmu. W lawinie i w wyniku odniesionych obrażeń zginęli wszyscy towarzysze górskiej wyprawy Andrzeja Marciniaka, łącznie pięć osób. Ocalał tylko on, tocząc kilkudniową walkę o przetrwanie, w ekstremalnie trudnych warunkach pogodowych. W śniegu, po omacku, dotknięty ślepotą śnieżną czekał na pomoc. Jego powrót z wyprawy określić można mianem cudu, na który czekali bliscy alpinisty przyjaciele oraz znający temat mieszkańcy wsłuchujący się w kolejne doniesienia medialne o Polaku, który samotnie oczekuje pomocy w Himalajach.
Podejmowano pospieszne próby formowania ekip, które byłyby w stanie sprowadzić himalaistę. Trudne warunki pogodowe w Nepalu, a także sytuacja polityczna w Polsce i Chinach nie sprzyjały akcji ratunkowej. Pomoc z powietrza z użyciem helikoptera nie doszła do skutku. Śnieżyca, silny wiatr i duża wysokość szybko wyeliminowały nadzieję na użycie śmigłowca. Trudno było też przekroczyć granicę, aby od chińskiej strony góry wyruszyć z pomocą. W tym samym czasie rozgrywały się bowiem protesty studenckie na Placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie, które zakończyły się masakrą ludności cywilnej.
Śnieżna ślepota, której doznał Andrzej Marciniak, jak również problemy z łącznością sprawiły, że sytuacja była naprawdę dramatyczna. Po wielu perypetiach udało się jednak przekroczyć chińską granicę. Na czele ekipy ratunkowej stanął, przebywający w tym czasie nieopodal, znakomity polski himalaista Artur Hajzer, wspierany przez dwóch Nowozelandczyków. Pomoc dotarła na miejsce w momencie, gdy Andrzej Marciniak był gotowy do podjęcia szalonej próby samotnego powrotu po pięciu dniach oczekiwania. Jak przyznał później, skłoniły go do tego m.in. omamy, wizualne i słuchowe których doświadczał coraz częściej. Miał świadomość, że sytuacja, w której się znalazł jest beznadziejna.
„Nie wierzyłem w helikoptery ani w to, ze dotrze do mnie Artur. Odzyskałem wzrok i podjąłem decyzję, że trzeba iść. Włożyłem buty, wyszedłem z namiotu i usłyszałem dźwięki. Coś jakby niewyraźna rozmowa albo muzyka. Potraktowałem to jako omam słuchowy” – mówił Marciniak po ocaleniu.
Owe dźwięki okazały się głosami ekipy, która szczęśliwie odnalazła i sprowadziła naszego mieszkańca. Andrzej Marciniak wrócił do Polski. Ciała pozostałych pięciu uczestników wyprawy na zawsze pozostały na zboczach Everestu.
Wydarzenia, których uczestnikiem przed 36 laty był mieszkaniec Kolbud bez wątpienia mogłyby posłużyć za gotowy scenariusz do filmu fabularnego. Mimo to, mijając w Kolbudach rondo im. Andrzeja Marciniaka, niewiele osób zdaje sobie sprawę kim był jego patron. Może dlatego, że sam bohater, który wspinał się na najwyższe góry był człowiekiem skromnym i nigdy nie zabiegał o rozgłos? Niechętnie udzielał też wywiadów. Może sam długo nie był w stanie opowiadać o tym czego doświadczył?
Po tej dramatycznej, zakończonej tragicznie, wyprawie Andrzej Marciniak postanowił zrezygnować z udziału w tak ekstremalnych ekspedycjach. Podjął jeszcze tylko jedno wyzwanie jakim było wejście na drugi ośmiotysięcznik - Annapurnę, zdobywając ją w październiku 1996 roku. Wszedł na szczyt wrazz Ukraińcem Terzeulem, docierając nową drogą, północno-zachodnim filarem. Później Andrzej Marciniak chodził w góry już raczej turystycznie.
- Wydawało mi się, że nie będę chciał już wracać więcej w góry, że nie będę chciał nawet kierować w tamtą stronę kroku – mówił Andrzej Marciniak w filmie Polskie Himalaje. – Ale w momencie, kiedy opada już ten pierwszy kurz, człowiek z powrotem tęskni za górami. Jak się okazało poza doświadczeniem i takim respektem do gór, który pozostanie mi pewnie na zawsze, to w każdej chwili kiedy mogę wyrwać się w góry, chętnie się tam znajduję i czerpię z nich niesamowitą moc.
Dwadzieścia lat po tragicznej wyprawie życie napisało ostatni rozdział w historii o człowieku, który bezgranicznie pokochał góry. Trudno zarazem o lepszy dowód na to, jak niepewne jest nasze jutro i jak okrutny bywa los.
W sierpniu 2009 roku Andrzej Marciniak wybrał się na znacznie mniej egzotyczną i – wydawać by się mogło - dużo bezpieczniejszą wyprawę. Podczas wspinania się na Pośrednią Grań w Tatrach Słowackich pękł blok skalny, a Andrzej Marciniak odpadł wraz z nim…
Dla uczczenia pamięci urodzonego w Kolbudach himalaisty jego imieniem nazwano rondo przy Urzędzie Gminy Kolbudy. Poniżej publikujemy przedruk unikatowych wspomnień, którymi w 2005 roku Andrzej Marciniak podzielił się ze swoją szkolną koleżanką, a dziś nauczycielką w ZKiW w Kolbudach Urszulą Klimek. Artykuł ukazał się dwadzieścia lat temu na łamach szkolnego biuletynu „Mini Gazecio”.
[ZT]19132[/ZT]
[BANER]0[/BANER]
34. Dni Pruszcza Gdańskiego-wyścig rolkarski, koncerty
Super!
PG
14:14, 2025-05-22
M. Piotrowicz pozostanie dyrektorem GBP w Pszczółkach
Lepszego wyboru nie było :)
Pszczółka
20:00, 2025-05-21
"Pruszcz zatrzymany w kadrze" - do 31 maja...
Bardzo fajnie, że jest konkurs ale formularz zgłoszeniowy nie działa. Po wejściu w link pokazuje się że Form over quota.
Adam
18:05, 2025-05-21
Tak głosowały gminy powiatu gdańskiego i Miasto...
Widac ze na naszch terenach zyja ludzie swiatli,rozgarnieci i patrzacy w przyszlosc.
Dinka
14:01, 2025-05-19
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz